Reymont | Wampir | E-Book | sack.de
E-Book

E-Book, Polish, 210 Seiten

Reymont Wampir


1. Auflage 2013
ISBN: 978-83-7903-560-1
Verlag: Ktoczyta.pl
Format: EPUB
Kopierschutz: 6 - ePub Watermark

E-Book, Polish, 210 Seiten

ISBN: 978-83-7903-560-1
Verlag: Ktoczyta.pl
Format: EPUB
Kopierschutz: 6 - ePub Watermark



Akcja tej powie?ci grozy rozgrywa si? na pocz?tku XX wieku w Londynie. Zenon - g?ówna posta? utworu - jest emigrantem z Polski. Odnosi sukcesy literackie. Szcz??ci mu si? tak?e w ?yciu osobistym. W?a?nie zar?czy? si? z pi?kn? Betsy. Jego ?ycie komplikuje si? niespodziewanie w momencie, gdy za namow? przyjaciela postanawia pój?? na seans spirytystyczny. Tajemny ?wiat okultyzmu wci?ga go bardzo szybko. Podczas jednego z seansów poznaje hinduskiego guru oraz pi?kn? i tajemnicz? Daisy. Zafascynowany rudow?os? pi?kno?ci? coraz bardziej ulega jej urokowi. Za jej po?rednictwem kontaktuje si? z duchami oraz staje si? ?wiadkiem satanistycznych rytua?ów. Jego sytuacja jeszcze bardziej si? komplikuje, gdy do Londynu przybywa dawna jego ukochana Ada. ' Wampir ' to powie?? niepokoj?ca, pe?na zjawisk paranormalnych. Znakomicie oddaje ducha tej pe?nej spirytyzmu epoki. Jest równie? ?wiadectwem g??bokiego zainteresowaniu pisarza okultyzmem.

Reymont Wampir jetzt bestellen!

Weitere Infos & Material


Rozdzial I Wszystkie swiatla pogasly; tylko miedzy oknami w zielonawej, krysztalowej kuli mzyl sie rozpierzchly, ledwie dojrzany plomyk, jak gdyby swietojanski robaczek, trzepoczacy sie w ciemnosciach. Cisza zapadla nagle, cisza pelna dreczacego oczekiwania. Siedzieli z przyczajona uwaga, skupieni az do martwoty, a pelni szarpiacego niepokoju i ledwie powstrzymywanych dygotów trwogi. Czas plynal wolno w przerazajacym milczeniu, w dlawiacej okropnej ciszy trwoznych przeczuwan, ze jeno niekiedy jakies stlumione westchnienie wionelo w ciemnosciach, podloga zatrzeszczala, az drgneli gwaltownie, to nierozpoznany szelest, jakby lot ptaka, okrazal ich glowy, lopotal po pokoju, wial chlodem na rozgoraczkowane twarze i marl w mrokach rozlkanym szelestem... ...I znowu przeplywaly chwile dlugie jak wieki, chwile milczenia dreczacego i oczekiwan. Naraz stól drgnal, zakolysal sie gwaltownie, uniósl w powietrze i opadl bez szelestu na podloge. Lodowaty dreszcz wstrzasnal sercami... ktos krzyknal... ktos zalkal nerwowo... ktos zerwal sie jakby do ucieczki... palace tchnienie trwogi przewialo w ciemnosciach i zaklebilo sie w duszach bolesnym, meczacym drzeniem, ale wnet przygaslo wszystko, zdlawione przez straszne pragnienie zjaw... O cud blagaly trwogi wszystkie i dusze rozpiete w bolesnej tesknocie. Cisza stala sie jeszcze glebsza, powstrzymywano oddechy, tlumiono strachliwe bicie serc, wytezano cala sile woli, aby nie zadrgnac, nie szepnac, nie poruszyc sie, nie patrzec nawet i martwiec w takiej cichosci, ze ruch jakiegos zegarka przewiercal serca bezustannym, bolesnym dygotem i bil w skroniach ciezkimi mlotami. Szum gluchy, belkotliwy a rozwiany i daleki, jakby morza odplywajacego, wrzal monotonnie za oknami, deszcz zacinal bezustannie, brzeczal cicho i po zapoconych, szarzejacych szybach splywal nieskonczonymi sznurami paciorków i szemral sennie, szemral lekliwie; to wiatr obijal sie o szyby i ze zduszonym, zalosnym krzykiem obsuwal sie martwo po scianach, a potem jakies drzewa, podobne do strzepiastych chmur, drzewa slepe i nieme nachylaly sie cicho do okien, chwialy sie cieniem ledwie uchwytnym jak sen nieprzypomniany i jak sen przepadly w mrokach. A pokój wciaz byl gluchy, niemy i przepastny jak otchlan, tylko ten zielonawy plomyk niby gwiazda odbita w czarnej topieli drgal ustawicznie, rozpryskujac sie swietlista larwa, jakby spod wody sklebionej, albo jakies spojrzenie zamigotalo rozwianym plomieniem i wnet marlo w ciemnosciach metnych, pelnych nieuchwytnych, zaledwie wyczutych falowan, niedojrzanych ruchów, drgan niepokojacych, szeptów zmartwialych, konajacych polysków i przyczajonej, dygocacej trwogi... Stól znowu wyrwal sie spod rak, roztracil siedzacych, uniósl sie gwaltownie i z hukiem padl na swoje miejsce... lancuch rak sie przerwal, zerwalo sie kilka okrzyków, ktos skoczyl w bok do swiatla... – Cicho... na miejsca... cicho! – zabrzmial rozkazujacy glos. Rece splotly sie znowu w lancuch nieprzerwany, przymilkli z nagla, ale juz nikt nie potrafil pokonac nerwowego drzenia, dlonie sie trzesly, serca dygotaly i dusze przelatywal wicher swietej trwogi, pochylano sie nad stolem, jak nad niepojeta, tajemnicza istota, której ruch kazdy byl cudem widomym, cudem zywym. Joe, przewodniczacy, zaczal szeptac modlitwe, a za nim roztrzesionymi wargami powtarzano coraz predzej, coraz mocniej, iz ciemnosc rozbrzmiewala szmerem lotnym, namietnym, wyrwanym spod serc, z glebi dusz olsnionych... Slowa padaly rozwiane, plonace wiara, wiotkie jak tchnienie, a potezne zadza objawien, pragnieniem cudów... Naraz z drugiego pokoju czy z glebi jakiejs rozbrzmial przytlumiony glos fisharmonii. Jek zamarl w gardlach scisnietych, dusze padly w senny lek jakby przed skonem, nikt bowiem nie czekal tej muzyki, nie wiedzial, skad plyna te tony, nie rozumial, zali to dzwieki zywe czy oman slodki?... Opadli piersiami na stól, bo nikt juz sil nie mial, trzymali sie kurczowo za rece, bojac sie puscic, bojac sie przepasc w samotnosci... cisneli sie do siebie ramionami i stloczeni, drzacy, przejeci swietym dreszczem zachwytu zanurzali sie w te dziwne dzwieki przewiewajace niby wiatr piesciwy po strunach harfy niewidzialnej. I tak zapomnieli o wszystkim, ze nikt juz nie wiedzial, rzeczywistosc to – li sen czarowny? A muzyka rozpylala sie w ciemnosciach kadzielnym tchnieniem modlitwy zarliwej, rosa srebrzystych dzwieków, wiewem melodii tak slodkiej, ze dusze chwialy sie w rozmarzeniu upajajacym jak kwiaty w noc miesieczna. I spiewem sie podniosla uroczystym, poteznym, rozleglym, jakby swiat caly spiewal. I krzykiem duszy zagubionej we wszechswiecie lkala zalosnie... I wyzej wznosila sie jeszcze, az w hymny lzawych zachwycen i w dal takich roztesknien, ze byla juz jakby emanacja nowych bytów, rodzacych sie z tajemnicy i marzenia. Jeszcze nie ochloneli z wrazenia, jeszcze dusze niby krze plomieniste chwialy sie sennie w rytm konajacych dzwieków, gdy drzwi od przedpokoju otwarly sie na rozciez, struga swiatla runela slupem na podloge i w progu ukazala sie wysoka, jasna postac... Porwali sie z miejsc, ale nim ktokolwiek zdolal krzyknac, postac owa poruszyla sie i szla wolno swietlistym pasem; szla sztywno i ciezko, z wyciagnietymi rekami, przystajac co mgnienie i kolyszac sie cala postacia... Drzwi sie zamknely bez szmeru i noc znowu ogarnela wszystko. – Kto jestes? – zatrzepotalo zdlawione pytanie. – Daisy... – wional szept zgola niematerialny. – Dlugo bedziesz z nami? – Nie... nie... – Gdzie twoje cialo? – Tam... w pokoju... spie... wolales... przyszlam... Guru... Szept sie platal i tak scichl, ze tylko bezdzwieczne, porwane drgania szemraly w ciemnosciach... Mr Joe nacisnal guzik i elektryczne swiatlo zalalo pokój. – Daisy! – krzyknal jakis czlowiek rzucajac sie ku niej, ale stanal naraz jak gromem razony, bo zwrócila slepa twarz ku niemu, usilujac cos mówic, poruszajac wargami... – Nie, nie Daisy... ta sama i obca, inna zarazem... Pochylil sie ze zdumienia i przyczajonym, trwoznym wzrokiem obiegal twarz jej i postac cala... ta sama twarz, a rysy inne, obce... obce... – Daisy!... Nie... nie... – krzyczalo w nim zdumienie i przypomnienia wily mu sie blyskawicami szalenstwa, strachu, leku straszliwego. Nic nie rozumial, nie mógl pojac tej zmiany dziwnej, zdalo mu sie, ze sni ciezko, ze jakies zwierciadlane odbicie Daisy stanelo przed nim i rozwieje sie zaraz, natychmiast, sczeznie jak widmo... Zamknal oczy i otworzyl je natychmiast, ale Daisy stala na dawnym miejscu, byla, widzial ja w najdrobniejszych szczególach, ze cofnal sie naraz, bo spojrzala na niego posepnym, otchlannym, obcym wzrokiem, a tak strasznym, ze padl na samo dno trwogi... Wszyscy stali równiez w lodowatym odretwieniu. Mr Joe zas lekliwie podszedl do niej i dotknal palcami jej powiek, zatrzepotaly i opadly mocno, a potem stopniowo dotykal jej skroni, rak, piersi, ramion, przeciagal kilka pasów nad glowa, cofnal sie i rozkazujaco powiedzial: – Pójdz! Nie poruszyla sie z miejsca. – Pójdz! – zawolal silniej, cofajac sie z wolna i nie spuszczajac z niej wzroku – drgnela nagle i jakby z trudem odrywajac sie od posadzki, zaczela sie posuwac za nim sztywnym, automatycznym ruchem, w glab sasiedniego pokoju, jasno oswietlonego... Nikt sie przez ten czas nie poruszyl, nie westchnal glosniej, nie zadrgnal; wszystkie oczy szly za nia. Mr Joe wzial ja za reke i podprowadzil do wielkiej sofy, ustawionej na srodku pokoju; upadla na nia bezwladnie. – Mozesz mówic? – pytal pochylajac sie nad nia. – Moge... – Czy jestes sama, Daisy?... – Nie pytaj... – Czy nikt z nas nie przeszkadza? – Nie... nie... cóz moze przeszkodzic woli „A” – mówila. Glos miala nie swój, zupelnie obcy, a chwilami jakby plynacy z fonografu, trupi jakis; wydobywal sie martwym szmerem wprost z gardla, bo nie poruszala ustami ni zadnym muskulem twarzy. – Wiec wszystkim wolno pozostac w pokoju? – pytal znowu mr Joe. Nie odpowiedziala, tylko poruszyla sie niecierpliwie, podnoszac ciezkie powieki, ze wywrócone oczy blysnely bialkami, jakis usmiech przewial po bladej jak kreda twarzy, wyciagnela reke w próznie, jakby witajac kogos niewidzialnego, i zaczela cos pólglosem szeptac. Mr Joe sluchal uwaznie, ale na prózno usilowal zrozumiec cokolwiek, mówila w zupelnie nie znanym jezyku. – Co mówisz? – spytal po chwili, kladac dlon na jej czole. – Sarwatassida! – Mahatma? – Ten, który jest, który wypelnia wszystko, który jest „A”, mój...



Ihre Fragen, Wünsche oder Anmerkungen
Vorname*
Nachname*
Ihre E-Mail-Adresse*
Kundennr.
Ihre Nachricht*
Lediglich mit * gekennzeichnete Felder sind Pflichtfelder.
Wenn Sie die im Kontaktformular eingegebenen Daten durch Klick auf den nachfolgenden Button übersenden, erklären Sie sich damit einverstanden, dass wir Ihr Angaben für die Beantwortung Ihrer Anfrage verwenden. Selbstverständlich werden Ihre Daten vertraulich behandelt und nicht an Dritte weitergegeben. Sie können der Verwendung Ihrer Daten jederzeit widersprechen. Das Datenhandling bei Sack Fachmedien erklären wir Ihnen in unserer Datenschutzerklärung.